wroclaw.pl strona główna
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Rozmowa z liderem The Cinematic Orchestra

Przed nami wyjątkowe wydarzenie. Po sześciu latach, do Wrocławia wraca The Cinematic Orchestra, by dać niepowtarzalny koncert w Hali Stulecia. „Tu zaczyna się Wrocław” już w najbliższą sobotę (23 sierpnia), o godzinie 19:00. O nadchodzącym wydarzeniu, unikatowym brzmieniu zespołu i planach na przyszłość, z liderem i założycielem TCO, Jasonem Swinscoe, rozmawiała Nadia Szagdaj.

Reklama

N.S.: Dlaczego „Cinematic”? Czy od początku chciałeś zasugerować, że muzyka, którą tworzysz jest „filmowa”?

J. S.: Rzecz jasna nie zacząłem projektu od wymyślenia nazwy i pisania muzyki pod nią. Nazwa pojawiła się po tym, jak wyprodukowałem kilka utworów. Moimi inspiracjami były jazz z lat 60. i 70., muzyka filmowa, ambient i brzmienia eksperymentalne.

Chciałem komponować poza formatem piosenki pop —zwrotka, refren, zwrotka, bridge, dwa refreny…. Zamiast tego chciałem pisać muzykę narracyjną. Ludzie, którzy jej słuchali mówili, że brzmi „filmowo”, dlatego „Cinematic”. Z kolei „Orchestra” odzwierciedlała fakt, że „samplowałem” stare płyty. Kolekcjonowałem dźwięki z różnych źródeł, co stworzyło tę „orkiestrę” właśnie.

Jako artysta wizualny, czy widzisz muzykę zanim ją komponujesz?

Niekoniecznie. Raczej to dźwięki tworzą obrazy, barwy i emocje. Na przykład skrzypce mogą dawać skojarzenia z określonymi sytuacjami lub miejscami. A już elektronika sugeruje coś zupełnie innego. Kiedy słyszę dźwięk, który mi odpowiada, po prostu za nim podążam, dodając do niego własne doświadczenia z przeszłości — dzieciństwa, podróży…

Chcę działać naturalnie, bez schematu. Ciągle tworzę i przy okazji łamię własne reguły. Jeden z wykładowców powiedział mi kiedyś, że zasady są po to, by je łamać. Ale… z szacunkiem. Dla mnie zrozumienie form i struktur pozwala nie tyle łamać zasady, co poddawać je pewnej krytyce. W ten sposób szukam nowych sposobów na ich łączenie. Studiowałem sztuki piękne, sztukę wizualną. Tworzyłem filmy „Super 8”, fotografie, instalacje i performanse, zajmowałem się malarstwem i rzeźbą. To ukształtowało moje myślenie o komponowaniu. Chciałem, by moje tematy muzyczne „oddychały” i zachęcały słuchacza do emocjonalnej podróży.

Występowałeś już w Polsce. Jak odbierasz tutejszą publiczność?

Polska publiczność jest jedną z najlepszych dla The Cinematic Orchestra — otwarta i bardzo pozytywna. Zawsze jesteśmy tu dobrze przyjmowani, dlatego miło tu wracać.

<p>Zesp&oacute;ł da koncert w Hali Stulecia - to pierwszy raz po sześciu latach nieobecności w naszym mieście</p> materiały prasowe
Zespół da koncert w Hali Stulecia - to pierwszy raz po sześciu latach nieobecności w naszym mieście

Następny koncert we Wrocławiu zagracie w Hali Stulecia. Jakie są Twoje wrażenia na temat tego obiektu i jak w ogóle przestrzeń wpływa na Wasze występy?

Zapoznałem się wstępnie z wnętrzem Hali. Wygląda niesamowicie! Lepiej sprawdzić wcześniej gdzie będzie się występowało, bo to pomaga zaplanować pewien kształt preformansu. Nie zrobiłem tego tylko raz. Kiedyś przyjechałem do Porto, myśląc, że obiekt, gdzie wystąpimy jest kameralny. Okazało się, że to teatr na 4 tysiące miejsc. Trochę nas to przytłoczyło…

W ogóle, wolę występy na scenie typu 360 stopni, bo są immersyjne, trójwymiarowe. Tradycyjny układ sceny bywa dwuwymiarowy, z podziałem na występujących i publiczność. Choć niestety takiej sceny w Hali mieć nie będziemy, jestem pewien, że ten wieczór będzie świetny.

Czas na to „filmowe” pytanie. „Man with a Movie Camera” - niemy film z 1929 roku. Stworzyliście do niego muzykę. Skąd taki pomysł?

Zaczęło się od zamówienia na „Europejską Stolicę Kultury 2000” w Porto. Słyszałem o tym filmie, ale go wcześniej nie widziałem. Zdobyłem więc kasetę VHS w British Film Institute. Organizatorzy poprosili mnie o skomponowanie i wykonanie do tego obrazu pełnej ścieżki muzycznej. Miała trwać trochę ponad 60 minut, ale to zadanie okazało się podchwytliwe. Istniało kilka wersji tego filmu. Kopie różniły się miejscami montażem, więc każda była nieco innej długości.

Spędziłem cztery intensywne dni na komponowaniu oraz adaptowaniu utworów z albumu „Every Day”, nad którym wówczas pracowałem. Aranżowałem je pod obraz. Ale było warto, bo premiera zakończyła się owacją na stojąco! Później nagraliśmy tę muzykę w londyńskim studiu. Niektóre fragmenty z tego projektu pojawią się na nadchodzących koncertach.

Ale Wy przecież właśnie opuściliście studio nagraniowe, prawda? Usłyszymy jakieś nowinki z nowego albumu, na koncercie w Hali Stulecia?

Owszem, album jest prawie skończony, ale… jeszcze go nie zaprezentuję. Mam nowych muzyków w zespole. Show wymaga czasu na próby i takie muzyczne „dotarcie się”. Płyta powinna być gotowa do końca roku. Nasza następna trasa pokaże nas w zupełnie nowej odsłonie. Na tej trasie będzie na pewno Berlin. Polska też jest dla nas wyjątkowa, ale w najbliższą sobotę nie planujemy prapremier.

Ale zdradzisz trochę na czym będzie polegała ta nowa odsłona?

Jestem na końcowym etapie pracy nad płytą. Być może dojdzie jeszcze jeden lub dwa gościnne wokale. Nowy albom jest bardziej elektroniczny i zdecydowanie bardziej dynamiczny, „uptempo”. Nadal gramy na żywo, ale wdrażam sporo zaprogramowanych brzmień i sampli. Nowy zespół jest mniejszy. Położymy też nacisk na światło i w ogóle stronę wizualną koncertów.

Chcę, żeby doświadczenia słuchaczy były bardziej immersyjne. Publiczność będzie miała przed sobą mniej wykonawców, ale więcej wizualnej przestrzeni. Porównałbym to do muzycznej instalacji, w której zespół może całkiem zniknąć ze sceny, ale show trwa. To odważny krok, ale po ponad 20 latach chcę wyjść ze strefy komfortu. Kiedy ruszymy z nowym repertuarem chcę, by ten pomysł był w pełni uformowany, a publiczność mogła powiedzieć: „wow!”

A czy możesz uchylić rąbka tajemnicy w sprawie wokalistów? I czy będą sety instrumentalne?

Mój plan na nową formę show optuje w niespodziankę, w kwestii wykonawców. Prawdopodobnie dołączy do nas młoda wokalistka z Bristolu, młody wokalista z Nowego Jorku i może jeszcze jedna osoba, ale nie więcej niż troje. Nie zależy mi na tym, by byli to sławni wokaliści.

Będzie też sporo fragmentów instrumentalnych. Niedawno zagrałem na Sycylii taki w pełni instrumentalny koncert i było świetnie. We Wrocławiu wystąpi z nami Heidi Vogel, Planujemy balans między utworami instrumentalnymi i wokalnymi, do tego dojdą wizuale. Niektórzy nasi współpracownicy, jak Patrick Watson czy Roots Manuva, nie mogą uczestniczyć w każdym koncercie, ze względu na własne plany. Dlatego sięgam też po repertuar instrumentalny, co daje na scenie dużo swobody. W nowym składzie jest też kilku młodszych muzyków. Ich energia inspiruje!

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama